Znowu stoję na rozstaju dróg wraz z tym smutkiem, który powoli zaczyna zjadać moje serce... W tym momencie czuję się cholernie samotna... Całkiem. I to, co było wcześniej, wzywa mnie do siebie ze zdwojoną siłą, a ja nie wiem, czy jestem w stanie się oprzeć. Nie chcę problemów z jedzeniem, ale zadanie sobie bólu nawet cholerną igłą, przyniosłoby mi natychmiastową ulgę. Odkąd przyjechałam z domu, nie jestem w stanie poradzić sobie ze sobą. Nie daję rady. Boję się, że to wszystko okaże się snem, a ja sama załamana, zostanę znowu w tym piekle. Nie mam na to siły. Czy jest jakiś sposób, żeby to wszystko odeszło? Nie wiem, bo kupiłam sobie dwa driny.. I tak nie pozwolą mi zapomnieć, ale może jakimś cudem zniwelują ten ból. Nie jestem w stanie go znieść i z nim żyć.. Nie jestem :( Chyba nie jestem aż tak silna jak myślałam. Może jednak powinnam się poddać.
żyję, walczę, powoli umierając