Haha, miałam napisać, że znowu koniec weekendu.. No dobra, niby taka jest prawda, ale spójrzmy prawdzie w oczy - jest dopiero niedzielne popołudnie.
Tutaj jest przepiękna pogoda i pewnie, gdyby nie moje zamiłowanie do późnego weekendowego wstawania, siedziałabym może gdzieś na zewnątrz?
Może wtedy uniknęłabym wielkiego śniadania i połączenia tego z obiadem?
Tutaj jest przepiękna pogoda i pewnie, gdyby nie moje zamiłowanie do późnego weekendowego wstawania, siedziałabym może gdzieś na zewnątrz?
Może wtedy uniknęłabym wielkiego śniadania i połączenia tego z obiadem?
Tak, trochę jestem dzisiaj podłamana.. Zaczęłam normalnie jeść, więc tyję i tyję, i nie mogę tego zatrzymać. Od jutra zaczynam 750, więc powodzenia dla mnie, bo ten tydzień powinnam skończyć na 800 kcal.
Wiem, że dam radę, ale jednocześnie w głębi siebie czuję jakiegoś rodzaju niepokój.. Że będzie więcej tłuszczu, więcej wszystkiego i końcowy rozrachunek będzie taki, że będę miała takie same wymiary jak we wrześniu..
Że utonę w tym wielkim tłuszczu, a potem cała karuzela zacznie się od początku :(
Ciągle mam wrażenie, że jakimś cudem usiłuję siebie oszukać.. Ze wszystkim.
Ze spacerami, z ćwiczeniami, z odkładaniem wszystkiego... Może tak faktycznie jest.
Nie mam pojęcia, czemu to robię, czemu moje oczy działają inaczej, czemu mój mózg nie potrafi przetworzyć prawdziwego obrazu?
Czemu dzisiaj zobaczyłam grubą siebie, cały czas sprawdzałam, czy moje kości chociaż trochę wystają? Po czym jak moja współlokatorka sobie wyszła, wtedy wstałam i zrobiłam kilka zdjęć, żeby udokumentować moje ciało... A potem robiłam sobie śniadanie i wróciłam z kuchni, i włączyłam znowu aparat.
Dziwnie się czułam, bo może to była jakaś chwila małej świadomości? Myślałam, że to zdjęcie było zrobione kilka dni temu, albo coś. Pierwsza myśl - "kurcze, chyba jestem (byłam) chudsza".. I takie chwila później i sprawdzanie daty, i uświadomienie sobie, że to zdjęcie z dzisiaj.
Choroba atakuje mnie co chwilę, bo potem znowu było sprawdzanie mojego wyglądu w lustrze.
Potem śniadanie, zjedzenie 3 serków topionych, wypicie szklanki mleka, zjedzenie połówki kotleta i chyba dwóch wafli pszennych.
Teraz czuję się okropnie i ciągle mam ochotę na jedzenie, i zastanawiam się czemu. Przecież cały dzień praktycznie siedzę w tym pokoju, zjadłam co miałam zjeść i nic w sumie takiego się nie działo.
Chociaż tak myślę, że może faktycznie denerwuję się wzrośnięciem wymiarów przez ten jebany, imprezowy piątek.. Oraz świętami, bo koleżanka do mnie wpada i jednocześnie chcę jeść i nie chcę.
Najzwyczajniej w świecie chcę mieć święty spokój i pewność, że jak teraz przytyję w te święta to potem nie będę miała problemów ze zrzuceniem kilogramów, jeśli wrócę do 700 kcal.
Tylko jaką mam cholerną pewność?
Wiem, że dam radę, ale jednocześnie w głębi siebie czuję jakiegoś rodzaju niepokój.. Że będzie więcej tłuszczu, więcej wszystkiego i końcowy rozrachunek będzie taki, że będę miała takie same wymiary jak we wrześniu..
Że utonę w tym wielkim tłuszczu, a potem cała karuzela zacznie się od początku :(
Ciągle mam wrażenie, że jakimś cudem usiłuję siebie oszukać.. Ze wszystkim.
Ze spacerami, z ćwiczeniami, z odkładaniem wszystkiego... Może tak faktycznie jest.
Nie mam pojęcia, czemu to robię, czemu moje oczy działają inaczej, czemu mój mózg nie potrafi przetworzyć prawdziwego obrazu?
Czemu dzisiaj zobaczyłam grubą siebie, cały czas sprawdzałam, czy moje kości chociaż trochę wystają? Po czym jak moja współlokatorka sobie wyszła, wtedy wstałam i zrobiłam kilka zdjęć, żeby udokumentować moje ciało... A potem robiłam sobie śniadanie i wróciłam z kuchni, i włączyłam znowu aparat.
Dziwnie się czułam, bo może to była jakaś chwila małej świadomości? Myślałam, że to zdjęcie było zrobione kilka dni temu, albo coś. Pierwsza myśl - "kurcze, chyba jestem (byłam) chudsza".. I takie chwila później i sprawdzanie daty, i uświadomienie sobie, że to zdjęcie z dzisiaj.
Choroba atakuje mnie co chwilę, bo potem znowu było sprawdzanie mojego wyglądu w lustrze.
Potem śniadanie, zjedzenie 3 serków topionych, wypicie szklanki mleka, zjedzenie połówki kotleta i chyba dwóch wafli pszennych.
Teraz czuję się okropnie i ciągle mam ochotę na jedzenie, i zastanawiam się czemu. Przecież cały dzień praktycznie siedzę w tym pokoju, zjadłam co miałam zjeść i nic w sumie takiego się nie działo.
Chociaż tak myślę, że może faktycznie denerwuję się wzrośnięciem wymiarów przez ten jebany, imprezowy piątek.. Oraz świętami, bo koleżanka do mnie wpada i jednocześnie chcę jeść i nie chcę.
Najzwyczajniej w świecie chcę mieć święty spokój i pewność, że jak teraz przytyję w te święta to potem nie będę miała problemów ze zrzuceniem kilogramów, jeśli wrócę do 700 kcal.
Tylko jaką mam cholerną pewność?
Nie chcę, żeby ludzie na mnie patrzyli i oceniali to, czy mi się przytyło i wcześniej lepiej wyglądałam.. Nie chcę, żeby w ogóle ktokolwiek mnie oceniał, bo gdyby nie to, nie miałabym takich problemów. Mogłabym robić to, co chciałabym i nie musieć przejmować się czyimś zdaniem.
Mogłabym być sobą, ale tak naprawdę nie wiem, co to znaczy być sobą.
W sensie nie mam pojęcia, kim tak właściwie jestem.
Haha, ale dzisiejszy dzień jest naprawdę dziwny.. Niesamowicie wkurwia mnie jak słyszę jak znowu smarka nos w łazience, albo kaszle.. No ja pierdole.
Szlag mnie chcę trafić i nie mam pojęcia czemu. Bo przecież to normalne, że jak była chora to jeszcze przez jakiś czas to będzie ją męczyć..
Może to przez mój sen - w którym BYŁAM CHORA.
A choroba jest jedną z moich zmor i przeraża mnie, ponieważ zazwyczaj potrzebuję miesiąca na dojście do siebie.. Dlatego staram się z całych sił uważać i nie kusić losu..
Mega się bałam jak ona wróciła tutaj po weekendzie i była chora - bo skoro nocujemy w jednym pokoju, dodatkowo mój organizm jest w strasznym stanie to na pewno mnie zarazi..
Mogłabym być sobą, ale tak naprawdę nie wiem, co to znaczy być sobą.
W sensie nie mam pojęcia, kim tak właściwie jestem.
Haha, ale dzisiejszy dzień jest naprawdę dziwny.. Niesamowicie wkurwia mnie jak słyszę jak znowu smarka nos w łazience, albo kaszle.. No ja pierdole.
Szlag mnie chcę trafić i nie mam pojęcia czemu. Bo przecież to normalne, że jak była chora to jeszcze przez jakiś czas to będzie ją męczyć..
Może to przez mój sen - w którym BYŁAM CHORA.
A choroba jest jedną z moich zmor i przeraża mnie, ponieważ zazwyczaj potrzebuję miesiąca na dojście do siebie.. Dlatego staram się z całych sił uważać i nie kusić losu..
Mega się bałam jak ona wróciła tutaj po weekendzie i była chora - bo skoro nocujemy w jednym pokoju, dodatkowo mój organizm jest w strasznym stanie to na pewno mnie zarazi..
A teraz kiedy piszę organizm w strasznym stanie - nie wiem czemu, ale coś mnie ciągnie jeszcze do tego stanu. Prawdopodobnie miałam niedowagę i był moment, w którym leżałam w łóżku, albo się ruszałam (nie pamiętam dokładnie) i sprawiało mi to ból. I jak teraz myślę to serio musiałam być o te kilka cm chudsza, ale nie wiem jak to przekłada się na kilogramy.
Wiem tylko, że strasznie boję się wrócić do domu, bo boję się tego większego tycia.. Cały czas mam przed oczami moją współlokatorkę, kiedy wróciła po świętach i widziałam po niej, że przytyła.
To mnie cholernie przeraża... Bo ja naprawdę nie chcę wrócić do takich wymiarów jakie miałam wcześniej. Naprawdę nie chcę :(
Jednocześnie nadal nie wiem, czemu bardziej zależy mi na chudości, niż na zdrowiu.. Czemu cały czas myślę o tym wszystkim..
Czemu bycie szczupłą jest ważniejsze niż przytycie?
Wiem tylko, że strasznie boję się wrócić do domu, bo boję się tego większego tycia.. Cały czas mam przed oczami moją współlokatorkę, kiedy wróciła po świętach i widziałam po niej, że przytyła.
To mnie cholernie przeraża... Bo ja naprawdę nie chcę wrócić do takich wymiarów jakie miałam wcześniej. Naprawdę nie chcę :(
Jednocześnie nadal nie wiem, czemu bardziej zależy mi na chudości, niż na zdrowiu.. Czemu cały czas myślę o tym wszystkim..
Czemu bycie szczupłą jest ważniejsze niż przytycie?
Może dlatego, że chcę jakiegoś chorego ideału i mam w sobie jakieś dwa uczucia. Jedno chce, aby wszystko było perfekcyjnie, ale drugiemu perfekcyjność kojarzy się z grzecznością, a ono nie chce być grzeczne. Bo cały czas musiało takie być i najzwyczajniej w świecie nie ma na to dłużej ochoty.
To jest faktycznie chore.. :(
Na teraz koniec.. Zapiszę to, pewnie obejrzę film, odpiszę na insta i pójdę jednak na spacer.
A rano chce mi się wstać, zmierzyć się, zważyć się i pobiec :) Tak żebym była najnormalniej w świecie wolna.
Będę trzymać kciuki, żeby mi się jednak udało, bo w drugiej części tygodnia będę trochę zajęta - wyjazd do domu, pakowanie, blablabla.
Teraz właściwie tak sobie pomyślałam, że miałam odpuścić ćwiczenia w dzień, kiedy zwiększam limit o kolejne 50 kcal. I to jest chyba ten moment, w którym mówi przeze mnie choroba.
Bo nie chce większego przyrostu wagi, więc stara się mnie przekonać, że to jest odpowiedni wybór... :(
Tym razem jakimś cudem chce się poddać temu i posłuchać. Bo nie mam siły i jestem przerażona, a ona przynajmniej na chwilę daje mi poczucie, że wszystko jest stabilnie.. Że jest jakaś kontrola nad tym wszystkim.. :(
To jest faktycznie chore.. :(
Na teraz koniec.. Zapiszę to, pewnie obejrzę film, odpiszę na insta i pójdę jednak na spacer.
A rano chce mi się wstać, zmierzyć się, zważyć się i pobiec :) Tak żebym była najnormalniej w świecie wolna.
Będę trzymać kciuki, żeby mi się jednak udało, bo w drugiej części tygodnia będę trochę zajęta - wyjazd do domu, pakowanie, blablabla.
Teraz właściwie tak sobie pomyślałam, że miałam odpuścić ćwiczenia w dzień, kiedy zwiększam limit o kolejne 50 kcal. I to jest chyba ten moment, w którym mówi przeze mnie choroba.
Bo nie chce większego przyrostu wagi, więc stara się mnie przekonać, że to jest odpowiedni wybór... :(
Tym razem jakimś cudem chce się poddać temu i posłuchać. Bo nie mam siły i jestem przerażona, a ona przynajmniej na chwilę daje mi poczucie, że wszystko jest stabilnie.. Że jest jakaś kontrola nad tym wszystkim.. :(
Komentarze
Prześlij komentarz