Przejdź do głównej zawartości

Dwudziesty stycznia

Wczoraj napisałam pierwszy post, dzisiaj muszę już kolejny.. Muszę pozbyć się tej nienawiści, która się we mnie zbiera.. Od pewnego czasu jest jej coraz więcej i dobrze wiem z jakiego powodu.

Przenosi się ona na moją współlokatorkę.. Właściwie to uważam, że ona jest winna temu cholernemu makaronowi, który musiałam dzisiaj zjeść. Gdybym z nią nie gotowała to pewnie, że nic bym nie zjadła, oprócz sałatki, po którą bym poszła.

Staram się jak mogę, żeby tego nie czuć, ale czuję. Jestem na nią wściekła. Zapytała się mnie, czemu ja nie gotuję. To powiedziałam, że teraz jakoś nie jem mięsa, a w moim kraju zazwyczaj się to je w niedzielę. Zaśmiała się i zaczęła coś mówić, ale nie za bardzo zrozumiałam co.
Ale to nie jest prawda. Teraz to nie jest powód, dla którego nie gotuję.
Nie gotuję, bo najzwyczajniej w świecie NIE CHCĘ JEŚĆ. NIE CHCĘ.

Czy to jest aż tak trudne do zrozumienia? Tak.
Bo wszyscy wokoło uważają, że trzeba jeść.. Nie cholera, nie trzeba.
Nikt nie ma prawa mnie do tego zmuszać, ani prawić mi żadnych morałów. Żadnych słów, że za mało jem, że prawie nic nie jem. To jest tylko i wyłącznie moja sprawa.
Nikogo innego.

I nie ma nikogo, kto jest w stanie mnie powstrzymać. Nie chce, żeby ktokolwiek mnie powstrzymał, bo nie ma czego powstrzymywać.
Wiem, że mam problem, ale nie chcę go rozwiązać.
Może kiedyś, nie teraz.

Jak na razie to przestanę z nią chodzić, jeśli będzie chciała coś gotować. Nie chcę, żeby mi wpychała cokolwiek, ani nie chcę, żeby to cokolwiek mnie kusiło.
Będę robiła to, co będę chciała. Bez cholernego jedzenia makaronów i innych takich rzeczy.
Nawet jeśli zrobię polską sałatkę to tylko po to, żeby ona spróbowała. A ja?
Znowu wcisnę jej kłamstwo, że pewnie zjem wieczorem.. A ją po prostu wypierdolę, bo nie potrzebuję takich rzeczy w lodówce. Nie potrzebuję takich rzeczy w sobie.
Nic nie potrzebuję, oprócz świętego spokoju.

Kiedy chcę jeść coś nadprogramowego to zjem, ale jak na razie nie potrzebuję. Zjadłam dzisiaj to śniadanie i ten makaron. Od paru godzin nie miałam w ustach nic innego niż woda, herbata.
I czuję się dobrze.. Poza tym, że jestem zdenerwowana i wściekła na nią.
Co ją do jasnego chuja obchodzi jak jem i ile jem? To nie jest jej sprawa.
Dlatego przestanę z nią chodzić gotować, żeby nie czuła się do niczego zobowiązana i żebym ja się nie czuła do niczego zobowiązana. Szczególnie do jedzenia.

Powinnam pójść na spacer, bo czuję, że zaraz coś mnie rozpierdoli. Mamy oglądać Gwiezdne Wojny, ale szczerze? Mam ochotę położyć się na łóżku i czytać książkę. Nawet nie chcę spać.
Muszę jeszcze pomyśleć nad tym, czy mogę sobie pozwolić na kolację, czy też nie. Niby i tak wiele nie jem, ale jednakże ten makaron zmienił trochę dzisiejszy dzień.
Chciałabym, żeby była już północ.. Leżałabym wtedy w łóżku, czytając książkę, a potem usnęła i wstała dopiero rano.

Jutro będę miała trochę ciężki dzień, bo planuję biegać. Tylko boję się trochę, że w czasie tego biegu mogę gdzieś zemdleć.. No, ale może nie. Najwyżej, jeśli będę źle się czuła to po prostu przestanę i będę chodzić.
Tylko, gdzie tutaj można chodzić po płaskim terenie, skoro prawie wszędzie są cholerne pagórki, wzgórza, czy jak to inaczej nazwać.

Chyba moje emocje trochę opadły, więc może faktycznie wrócę do książki, którą powinnam czytać. Zostało mi tylko 58 stron, a potem zacznę następną i następną, i następną.
Tylko po to, żeby chociaż przez chwilę nie myśleć o teraźniejszej chwili.. O tym, co się dzieje w moim życiu i o tym, że pewnie moja mama i tak nie zauważy, że znowu zaczęłam, to co wcześniej.
W sumie nikt nie widzi.

Dlatego po raz kolejny umiejętnie wszystkich wykiwałam.
I choć wiem, że to złe to i tak to napiszę:
JESTEM Z SIEBIE DUMNA.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Niedziela

Haha, miałam napisać, że znowu koniec weekendu.. No dobra, niby taka jest prawda, ale spójrzmy prawdzie w oczy - jest dopiero niedzielne popołudnie. Tutaj jest przepiękna pogoda i pewnie, gdyby nie moje zamiłowanie do późnego weekendowego wstawania, siedziałabym może gdzieś na zewnątrz? Może wtedy uniknęłabym wielkiego śniadania i połączenia tego z obiadem? Tak, trochę jestem dzisiaj podłamana.. Zaczęłam normalnie jeść, więc tyję i tyję, i nie mogę tego zatrzymać. Od jutra zaczynam 750, więc powodzenia dla mnie, bo ten tydzień powinnam skończyć na 800 kcal. Wiem, że dam radę, ale jednocześnie w głębi siebie czuję jakiegoś rodzaju niepokój.. Że będzie więcej tłuszczu, więcej wszystkiego i końcowy rozrachunek będzie taki, że będę miała takie same wymiary jak we wrześniu.. Że utonę w tym wielkim tłuszczu, a potem cała karuzela zacznie się od początku :( Ciągle mam wrażenie, że jakimś cudem usiłuję siebie oszukać.. Ze wszystkim. Ze spacerami, z ćwiczeniami, z odkładaniem wszystkiego... Mo...

Bo w końcu robię to, co kocham!

Szia! Boże jak dawno mnie tutaj nie było. Tyle od stycznia się zmieniło, że nawet nie wiem o czym napisać. Dobra... Poza tym, że piszę to sama dla siebie, bo nikt nie śledzi tego bloga. Niestety w styczniu nie udało mi się zapanować nad skłonnościami autodestrukcyjnymi, więc skończyłam nie dość, że pijana, to jeszcze z cięciami na udach. Właściwie to nawet nie cięciami, bo w sumie to były mocne ślady po nożyczkach, ale jednak czyste dni poszły się jebać. Dzień później moje hormony się uspokoiły na tyle, że umiałam myśleć racjonalnie. Mogłam poczekać jeden dzień i prawdopodobnie nic by się nie stało, ale byłam w dole :( Jednakże semestr zimowy został pozytywnie zamknięty, bez żadnych zaległości! To jest bardzo dobra wiadomość, tym bardziej kiedy zaczyna odbudowywać się życie. Normalnie pojechałabym do domu na trzy tygodnie, ale ze względu na pracę, musiałam zostać. Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Naprawdę. Od stycznia jestem zdecydowanie silniejsza :) ! W pewien spo...