Przejdź do głównej zawartości

Głodny Nowy Rok czas zacząć.

Strasznie długo nie pisałam.. Właściwie to nie mam nic na swoje usprawiedliwienie, chyba że dziadowski komputer oraz brak weny? Poza tym wszystko zawalałam na całej linii.
W święta przytyłam. Nie aż tak bardzo jak w wakacje, ale na tyle, żebym zaczęła ponownie kwestionować sens mojej egzystencji, co i jak robię codziennie.
Nie udało mi się osiągnąć wyznaczonych celów.. Zdecydowanie zjebałam je po raz kolejny, bo wzrosły jeszcze bardziej. Już było tak dobrze.
Jestem beznadziejna i tyle.

Na szczęście rozpoczął się Nowy Rok. Kolejne lata lecą a ja umyślałam sobie, że oho, zaszaleję. Chyba pierwszy raz od kilku lat spróbuję ułożyć sobie postanowienie. Nie cholerne cele, nie cholerne fakty. Będę to nazywać tak jak wszyscy inni - postanowienie noworoczne.
Moimi postanowieniami noworocznymi takimi najważniejszymi to na pewno:
1) Zaliczyć I semestr na studiach.
2) Zaliczyć II rok i przejść na III.
3) Schudnąć do 48 kg, do wakacji!!!!

Będzie ciężko, ale chyba mam jakiś przypływ niewiadomej, pozytywnej energii (prawdopodobnie po prostu PMS) i myślę, że może się udać.
Tylko trochę muszę zmodyfikować moje postępowanie w pkt 3, ponieważ przeważnie co miesiąc wracam do domu na kilka dni. Teraz byłam stosunkowo długo, bo dwa tygodnie, ale w lutym jadę chyba na +/- 1 tydzień. W święta strasznie się roztyłam, do tego zbliża mi się okres więc chodzę napuchnięta jak jakiś balon. Wczoraj jeszcze zrobiłam się wściekła.
Nie chcę nic zapeszać, ale może faktycznie będzie ok i jakoś się ułoży.

Jutro dzień z apsem, bo normalnie nie dam rady przez niego przejść. Nie po takim obżarstwie jakie przeżyłam przez ostatnie dni. Wszystko wokół mnie kusi. Nawet moja ręka.
Btw, poszłam dzisiaj sobie do Żabki, bo chciałam kupić wodę i energola na jutro - zamknięte. Bardzo dobrze. Gdzieś w głowie świtała jeszcze myśl o tym, żeby dokupić Maltanki, albo jakieś chipsy.
A z tego wszystkiego wyszło to, że nie jadłam kolacji, tylko wypiłam herbatkę. Da się? Da się.
Ps. Jadąc pociągiem obżerałam się chipsami. Już więcej ich nie kupię, więc to tak na zakończenie tego, co było stare.

Jeszcze pochwalę się jedynie tym, że mam nowego laptopa. Przez pierwsze dni swojego egzystowania u mnie w domu, co chwilę się coś w nim psuło. A to dźwięk, a to programy.
Trudno było mi się skupić, jak nic nie działało, a przynajmniej to, czego potrzebowałam w danej chwili. Jednak trochę cierpliwości i wszystko skończyło się dobrze. Śmiga moje kochane maleństwo <3

Właściwie to już nie wiem, co pisać. Przeglądam blogi pro-ana, bo mam ochotę i mogę. Przedwczoraj zapisałam sobie pełno stron w zakładach, blogów w innych językach, for, itd. Będzie dużo czytania :)
Pewnie gdybym była bardzo przygnębiona to napisałabym "Chciałabym nigdy w życiu nie wejść do tego bagna".. Jednak mam całkiem ok humor, więc uśmiechnę się sama do siebie, do Was, do wszystkich ludzi i przemilczę. Dobranoc :*

Ps.1. Dzisiaj wyjątkowo taki wpis. Chociaż i tak nikt nie czyta tego bloga, to i tak będę sobie kontynuować pisanie. Dla samej siebie chociażby.
Ps.2. Od jutra zaczynam HSGD, znowu. Nie zmniejszam limitów, tylko lecę na oryginale, tak jak za pierwszym razem.
Ps.3. Zastanawiam się, czy nie zrobić sobie miesiąca bez fajek, jak będę na kolejnej diecie. Takie oczyszczenie, odzwyczajenie. Nie wiem tylko, czy nie jestem czasem za bardzo uzależniona od nich na coś takiego.
Ps.4. First things first - skupię się na teraźniejszości i obecnych priorytetach :)

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Dwudziesty stycznia

Wczoraj napisałam pierwszy post, dzisiaj muszę już kolejny.. Muszę pozbyć się tej nienawiści, która się we mnie zbiera.. Od pewnego czasu jest jej coraz więcej i dobrze wiem z jakiego powodu. Przenosi się ona na moją współlokatorkę.. Właściwie to uważam, że ona jest winna temu cholernemu makaronowi, który musiałam dzisiaj zjeść. Gdybym z nią nie gotowała to pewnie, że nic bym nie zjadła, oprócz sałatki, po którą bym poszła. Staram się jak mogę, żeby tego nie czuć, ale czuję. Jestem na nią wściekła. Zapytała się mnie, czemu ja nie gotuję. To powiedziałam, że teraz jakoś nie jem mięsa, a w moim kraju zazwyczaj się to je w niedzielę. Zaśmiała się i zaczęła coś mówić, ale nie za bardzo zrozumiałam co. Ale to nie jest prawda. Teraz to nie jest powód, dla którego nie gotuję. Nie gotuję, bo najzwyczajniej w świecie NIE CHCĘ JEŚĆ. NIE CHCĘ. Czy to jest aż tak trudne do zrozumienia? Tak. Bo wszyscy wokoło uważają, że trzeba jeść.. Nie cholera, nie trzeba. Nikt nie ma prawa mnie do tego zmusza...

Niedziela

Haha, miałam napisać, że znowu koniec weekendu.. No dobra, niby taka jest prawda, ale spójrzmy prawdzie w oczy - jest dopiero niedzielne popołudnie. Tutaj jest przepiękna pogoda i pewnie, gdyby nie moje zamiłowanie do późnego weekendowego wstawania, siedziałabym może gdzieś na zewnątrz? Może wtedy uniknęłabym wielkiego śniadania i połączenia tego z obiadem? Tak, trochę jestem dzisiaj podłamana.. Zaczęłam normalnie jeść, więc tyję i tyję, i nie mogę tego zatrzymać. Od jutra zaczynam 750, więc powodzenia dla mnie, bo ten tydzień powinnam skończyć na 800 kcal. Wiem, że dam radę, ale jednocześnie w głębi siebie czuję jakiegoś rodzaju niepokój.. Że będzie więcej tłuszczu, więcej wszystkiego i końcowy rozrachunek będzie taki, że będę miała takie same wymiary jak we wrześniu.. Że utonę w tym wielkim tłuszczu, a potem cała karuzela zacznie się od początku :( Ciągle mam wrażenie, że jakimś cudem usiłuję siebie oszukać.. Ze wszystkim. Ze spacerami, z ćwiczeniami, z odkładaniem wszystkiego... Mo...

Bo w końcu robię to, co kocham!

Szia! Boże jak dawno mnie tutaj nie było. Tyle od stycznia się zmieniło, że nawet nie wiem o czym napisać. Dobra... Poza tym, że piszę to sama dla siebie, bo nikt nie śledzi tego bloga. Niestety w styczniu nie udało mi się zapanować nad skłonnościami autodestrukcyjnymi, więc skończyłam nie dość, że pijana, to jeszcze z cięciami na udach. Właściwie to nawet nie cięciami, bo w sumie to były mocne ślady po nożyczkach, ale jednak czyste dni poszły się jebać. Dzień później moje hormony się uspokoiły na tyle, że umiałam myśleć racjonalnie. Mogłam poczekać jeden dzień i prawdopodobnie nic by się nie stało, ale byłam w dole :( Jednakże semestr zimowy został pozytywnie zamknięty, bez żadnych zaległości! To jest bardzo dobra wiadomość, tym bardziej kiedy zaczyna odbudowywać się życie. Normalnie pojechałabym do domu na trzy tygodnie, ale ze względu na pracę, musiałam zostać. Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Naprawdę. Od stycznia jestem zdecydowanie silniejsza :) ! W pewien spo...