Przejdź do głównej zawartości

Całkowicie Nowy Początek.

Od paru tygodni zbieram się, aby cokolwiek tutaj napisać. Myślę, że tytuł tego postu mówi sam za siebie.
Całkowicie Nowy Początek.
Podejrzewam, że każdy z nas w pewnej chwili staje na rozstaju dróg. Wtedy trzeba zdecydować, którą chce się pójść, rozważyć konsekwencje i ruszyć. Czasem wybory ludzi okazują się nietrafne, a stopy po raz kolejny niosą na skrzyżowanie.
Gdy człowiek otrzymuje szansę na ponowne zmierzenie się z przeszłością, podjęcie innych decyzji, zaczyna się coraz bardziej zastanawiać. Stojąc na tym rozstaju można jeszcze raz pójść tą samą drogą, co kiedyś.. Można również skręcić w drugą uliczkę, która pomimo swojej ciemności, zaczyna wypełniać się jasnością. To spotkało mnie.
Dostałam szansę, aby po raz drugi stanąć na tym skrzyżowaniu i zmierzyć się z własnymi demonami oraz przeszłością, która doprowadziła mnie znowu na to samo miejsce. Sama walka nie jest zła, jeśli stanie się po właściwej stronie - swojej własnej.
Przez prawie 21 lat zawsze musiałam być taka jak chcieli inni, a jednocześnie w głębi pragnęłam, aby ktokolwiek mnie zauważył. Zauważył, ale i zaakceptował. Przejął się moim losem.
Podejrzewam, że to dlatego wpakowałam się w te wszystkie rzeczy, bo chciałam, aby ktoś zrozumiał, że NIE JA DO JASNEJ CHOLERY NIE MUSZĘ BYĆ IDEALNA.
Pośród spełniania nie tylko swoich własnych aspiracji, ale także innych - zgubiłam samą siebie i doszłam do momentu, w którym nie miałam pojęcia kim jestem.
Nie jestem w stanie powiedzieć, czy to czego wtedy chciałam, czyli chudość było naprawdę tym, czego pragnęłam. Patrząc na dzisiejszy dzień wychodzi na to, że nie.
Może to kolejne wołanie o pomoc?
Zobaczcie, że chudnę, może i ładnie wyglądam, ale naprawdę nie zastanawia nikogo to, że jestem apatyczna, wycofana, odizolowana? Że nie pojawiam się na zajęciach, a na przerwach jeśli już coś jem, to marchewkę albo mandarynkę? Że codziennie gadam o pieprzonych krwotokach z nosa? Że moje poniedziałkowe źrenice były wywołane tabletkami i energy drinkami?
Widzieli to wszystko, ale nikt nie zorientował się, że chcę, aby ktoś mi pomógł.. Pragnę, aby mnie zaakceptował. Moim problemem i winą w tym wszystkim było to, że nie chodziło o jedną osobę. Najlepiej, aby wszyscy się mną przejmowali, lubili i w ogóle wszystko cacy.. Żeby było idealnie.
Za bardzo koncentrowałam się na tym, co inni o mnie myślą, nie zwracając uwagi na to, że ja sama o siebie myślę nie lepiej a gorzej. Bo tak było.
Przez większość czasu pogrążyłam się w depresji i nie miałam na nic siły. Przestałam chodzić na zajęcia, bo bałam się. Najgorsze jest to, że wszyscy myśleli, że mam się dobrze. Ja też, dopóki skutki coraz większego kontrolowania się, kłamania i wywalania jedzenia, nie pojawiły się i prawie nie zniszczyły mojego życia.
Poprzedni rok był jednym, wielkim ciągiem kłamstw. Jedno pociągało drugie, a drugie trzecie i tak dalej. Nie mogłam się przyznać, bo przecież to wiązało się z utraceniem kontroli. Nad sobą, nad ciałem. To było jak słabość, do której nie chciałam się przyznać.
Bo przecież jak można stracić panowanie nad jedzeniem?
Nad czynnością, która jest najnormalniej wpisana w ludzkie życie, która jest potrzebna, aby je podtrzymać.
Ja straciłam chęć do życia, a cały świat stał się dla mnie niebezpiecznym miejscem. Strasznym, okrutnym, smutnym, ale przede wszystkim złym. Takim, który nigdy nie będzie w stanie zaakceptować kogoś, kim się stałam.
Jeśli nie czujesz się bezpiecznie, zaczynasz tworzyć inne wymiary. Wybierasz to na co chodzisz, jak się zachowujesz.. Kontrolujesz wszystko. Gorzej, gdy ich fundamenty zaczynają upadać i po raz kolejny dochodzisz do wniosku, że to wszystko jest na nic.
U mnie w pewnym momencie najbezpieczniejszym miejscem stała się sala od wf. Zawsze tam wchodziłam i udawałam, że mam to wszystko gdzieś. Nic mnie nie obchodzi, nie przejmuję się.
Siadałam tam i czekałam aż rozpoczną się zajęcia. Przy prowadzącym też czułam się bezpiecznie, ale ten wątek nie został rozwinięty. Dzisiaj dziękuję za to, że nic się nie stało..
Nie jest dobrze, gdy nie jesteś stabilna i zaczyna Ci na czymś zależeć. Po pewnym czasie można dojść do wniosku, że prawdopodobnie chodziło o potwierdzenie własnej wartości, podniesienie samooceny a nie prawdziwe uczucie. Tego nie przeżyję już drugi raz (tych moich wielkich zauroczeń w stosunku do starszych facetów), ale cieszę się. Najważniejsze to znaleźć samemu wartość i piękno w sobie, a potem pokazać to innym. Bo jeśli wykorzystamy kogoś innego, można zranić i siebie, i tę osobę.
Dlatego nie ubolewam nad tym, że któraś z moich miłości nie wypaliła. Życie toczy się dalej, a przynajmniej obyło się bez rannych.
Chociaż znalazłam miłość, którą utraciłam - pokochałam samą siebie. Nie ma znaczenia, czy inni też to zrobią, bo najważniejszy i największy krok mam za sobą..
A najpiękniejsze chwile przede mną!
Nie wiem, czy ktokolwiek to przeczyta, ale jeśli tak to zrobię małe podsumowanie.
Nigdy w życiu nie rezygnujcie z samych siebie! W pewnej chwili może wydawać się, że to najodpowiedniejsza i najbezpieczniejsza droga, ale tak naprawdę prowadzi ona w większą ciemność niż droga w nieznane.
Życie to jest droga przez pot i łzy - w tej kwestii nie ma wątpliwości. Czasem daje ostro w kość, doświadcza tak że chcę się wyć.
Tylko czasami trzeba przejść taką drogę, chociażby po to, aby docenić to, co zostało z nami na końcu. Rzeczy, które robi się szybko i niedokładnie mają to do siebie, że za chwilę się rozlecą.
Nie ma nic za darmo i czasem trzeba coś poświęcić, ale jeśli idziesz najłatwiejszą drogą i w pewnym momencie ona mówi, że masz poświęcić siebie samą - to nie jest w porządku.
Zazwyczaj drogi na skróty są ciemne i mimo, że znane to pośród tego mroku - stają się przerażającym miejscem, specjalnie przygotowanym dla lęków. Te dłuższe nie zawsze, ale często mają jakieś latarnie, które mogą wskazać kolejne dobre rozwiązanie.. Pośród nich z pewnością możesz znaleźć kogoś, kto tak samo jak Ty dąży do celu.
Na dłuższych drogach, jeśli tylko poprosisz o pomoc, zawsze znajdzie się ktoś o dobrym sercu.
Przegoni w cholerę mrok, dając Ci własną latarkę. Otrze łzy za pomocą chusteczki. A podniesie Cię, kiedy upadniesz, bo ma za przeproszeniem - w chuj silne ramiona.
Kto wie, może kiedy dojdziesz na sam koniec i spojrzysz na twarz swojego towarzysza to z lekkim przerażeniem stwierdzisz, że patrzysz sam na siebie. Na wersję samego siebie, która siedzi ukryta gdzieś w środku.
Może być zaginiona i stłamszona, ale zawsze pozostaje przy Tobie. W tym miejscu, gdzie bije Twoje serce.
Życie jest piękne, ale trzeba mocno się postarać, aby je ujrzeć.
Bo piękno i życie są w Tobie.
Koniec.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Dwudziesty stycznia

Wczoraj napisałam pierwszy post, dzisiaj muszę już kolejny.. Muszę pozbyć się tej nienawiści, która się we mnie zbiera.. Od pewnego czasu jest jej coraz więcej i dobrze wiem z jakiego powodu. Przenosi się ona na moją współlokatorkę.. Właściwie to uważam, że ona jest winna temu cholernemu makaronowi, który musiałam dzisiaj zjeść. Gdybym z nią nie gotowała to pewnie, że nic bym nie zjadła, oprócz sałatki, po którą bym poszła. Staram się jak mogę, żeby tego nie czuć, ale czuję. Jestem na nią wściekła. Zapytała się mnie, czemu ja nie gotuję. To powiedziałam, że teraz jakoś nie jem mięsa, a w moim kraju zazwyczaj się to je w niedzielę. Zaśmiała się i zaczęła coś mówić, ale nie za bardzo zrozumiałam co. Ale to nie jest prawda. Teraz to nie jest powód, dla którego nie gotuję. Nie gotuję, bo najzwyczajniej w świecie NIE CHCĘ JEŚĆ. NIE CHCĘ. Czy to jest aż tak trudne do zrozumienia? Tak. Bo wszyscy wokoło uważają, że trzeba jeść.. Nie cholera, nie trzeba. Nikt nie ma prawa mnie do tego zmusza...

Niedziela

Haha, miałam napisać, że znowu koniec weekendu.. No dobra, niby taka jest prawda, ale spójrzmy prawdzie w oczy - jest dopiero niedzielne popołudnie. Tutaj jest przepiękna pogoda i pewnie, gdyby nie moje zamiłowanie do późnego weekendowego wstawania, siedziałabym może gdzieś na zewnątrz? Może wtedy uniknęłabym wielkiego śniadania i połączenia tego z obiadem? Tak, trochę jestem dzisiaj podłamana.. Zaczęłam normalnie jeść, więc tyję i tyję, i nie mogę tego zatrzymać. Od jutra zaczynam 750, więc powodzenia dla mnie, bo ten tydzień powinnam skończyć na 800 kcal. Wiem, że dam radę, ale jednocześnie w głębi siebie czuję jakiegoś rodzaju niepokój.. Że będzie więcej tłuszczu, więcej wszystkiego i końcowy rozrachunek będzie taki, że będę miała takie same wymiary jak we wrześniu.. Że utonę w tym wielkim tłuszczu, a potem cała karuzela zacznie się od początku :( Ciągle mam wrażenie, że jakimś cudem usiłuję siebie oszukać.. Ze wszystkim. Ze spacerami, z ćwiczeniami, z odkładaniem wszystkiego... Mo...

Bo w końcu robię to, co kocham!

Szia! Boże jak dawno mnie tutaj nie było. Tyle od stycznia się zmieniło, że nawet nie wiem o czym napisać. Dobra... Poza tym, że piszę to sama dla siebie, bo nikt nie śledzi tego bloga. Niestety w styczniu nie udało mi się zapanować nad skłonnościami autodestrukcyjnymi, więc skończyłam nie dość, że pijana, to jeszcze z cięciami na udach. Właściwie to nawet nie cięciami, bo w sumie to były mocne ślady po nożyczkach, ale jednak czyste dni poszły się jebać. Dzień później moje hormony się uspokoiły na tyle, że umiałam myśleć racjonalnie. Mogłam poczekać jeden dzień i prawdopodobnie nic by się nie stało, ale byłam w dole :( Jednakże semestr zimowy został pozytywnie zamknięty, bez żadnych zaległości! To jest bardzo dobra wiadomość, tym bardziej kiedy zaczyna odbudowywać się życie. Normalnie pojechałabym do domu na trzy tygodnie, ale ze względu na pracę, musiałam zostać. Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Naprawdę. Od stycznia jestem zdecydowanie silniejsza :) ! W pewien spo...