Przejdź do głównej zawartości

Wracam..

Szia!
Po długim, długim czasie wracam znowu na bloga. Niestety dobrych wieści nie mam.
Wróciłam znowu do ED. Tym razem jest już bardziej poważnie niż wcześniej.

Kłamię, kłamię, kłamię.

Tym razem czuję, że tak łatwo się nie uwolnię. Tym razem już nie chcę, bo naprawdę nie mam siły. Właściwie nie było powodu, dla którego wróciłam. Nie potrafię sobie przypomnieć, czemu.
Tak po prostu.

Myślałam o tym dwa miesiące i ta myśl nie chciała zniknąć. Potem po powrocie na uczelnię (teraz jestem za granicą na cały rok akademicki), postanowiłam, że zaczynam. Że tym razem już nic mi nie przeszkodzi, bo faktycznie nie mam żadnych oporów. Nie ma nikogo, kto mógłby mnie powstrzymać.

Tylko ja mogę to zrobić, ale nie chcę.

W poniedziałek zamierzam zacząć biegać, mam nadzieję, że tym razem coś wyjdzie. W Decathlonie udało mi się kupić legginsy! I to w rozmiarze S, chociaż liczę się z tym, że to pewnie coś bardziej jak M. Kolejna dobra wiadomość to, że spodnie z Terranovy, które kupiłam w wakacje i ledwo się w nie mieściłam, teraz pasują na mnie idealnie. A nawet są odrobinę za duże. Jestem z  siebie mega dumna.

W piątki pozwalam sobie na więcej, czasami w sobotę też. Głównie to mleko czekoladowe, piwo, lay's, bądź tutejsze specjały. Tylko nie potrafię już patrzeć na to, co jem w kategoriach "mało, mało, mało". Wiem, że nawet jeśli wrócę do domu, to i tak będę próbowała, żeby nie jeść za dużo.
Chociaż teraz i tak codziennie mam wrażenie, że mega dużo zjadłam. Potem liczę wszystko w swoim zeszycie i dochodzi do mnie, że wcale nie.

Czasem jest mi smutno. Bo wiem, że starałam się, żeby to się tak nie skończyło. Żebym nie musiała kłamać i ukradkiem wypluwać jedzenia w łazience, wyrzucać do kosza, kiedy współlokatorki pójdą spać. Do tych wakacji nie wiedziałam, że umiem tak dobrze udawać i kłamać. Teraz już wiem i wykorzystuje to coraz lepiej.

Właściwie to nie wiem, co mam napisać. Czekam na moment, aż E będzie się szykować spać, żeby wziąć makaron, który dzisiaj ugotowałyśmy i pójść do kuchni. Podgrzać go w mikofali, czuć jego zapach, mieć przygotowany widelec i talerz. Potem usiąść na chwilę i poczekać aż kuchnia wypełni się tym zapachem.
Tylko nie mogę zapomnieć wziąć woreczka śniadaniowego z pokoju, aby wrzucić ten cholerny makaron, tam gdzie jego miejsce. Oczywiście, że wszystko zrobię tak jak należy, ale makaron nie wyląduje w moim żołądku.

Prędzej w koszu.
Tam, gdzie jego cholerne miejsce.

Niech tylko ona pójdzie w końcu spać. Chcę się tego pozbyć.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Dwudziesty stycznia

Wczoraj napisałam pierwszy post, dzisiaj muszę już kolejny.. Muszę pozbyć się tej nienawiści, która się we mnie zbiera.. Od pewnego czasu jest jej coraz więcej i dobrze wiem z jakiego powodu. Przenosi się ona na moją współlokatorkę.. Właściwie to uważam, że ona jest winna temu cholernemu makaronowi, który musiałam dzisiaj zjeść. Gdybym z nią nie gotowała to pewnie, że nic bym nie zjadła, oprócz sałatki, po którą bym poszła. Staram się jak mogę, żeby tego nie czuć, ale czuję. Jestem na nią wściekła. Zapytała się mnie, czemu ja nie gotuję. To powiedziałam, że teraz jakoś nie jem mięsa, a w moim kraju zazwyczaj się to je w niedzielę. Zaśmiała się i zaczęła coś mówić, ale nie za bardzo zrozumiałam co. Ale to nie jest prawda. Teraz to nie jest powód, dla którego nie gotuję. Nie gotuję, bo najzwyczajniej w świecie NIE CHCĘ JEŚĆ. NIE CHCĘ. Czy to jest aż tak trudne do zrozumienia? Tak. Bo wszyscy wokoło uważają, że trzeba jeść.. Nie cholera, nie trzeba. Nikt nie ma prawa mnie do tego zmusza...

Niedziela

Haha, miałam napisać, że znowu koniec weekendu.. No dobra, niby taka jest prawda, ale spójrzmy prawdzie w oczy - jest dopiero niedzielne popołudnie. Tutaj jest przepiękna pogoda i pewnie, gdyby nie moje zamiłowanie do późnego weekendowego wstawania, siedziałabym może gdzieś na zewnątrz? Może wtedy uniknęłabym wielkiego śniadania i połączenia tego z obiadem? Tak, trochę jestem dzisiaj podłamana.. Zaczęłam normalnie jeść, więc tyję i tyję, i nie mogę tego zatrzymać. Od jutra zaczynam 750, więc powodzenia dla mnie, bo ten tydzień powinnam skończyć na 800 kcal. Wiem, że dam radę, ale jednocześnie w głębi siebie czuję jakiegoś rodzaju niepokój.. Że będzie więcej tłuszczu, więcej wszystkiego i końcowy rozrachunek będzie taki, że będę miała takie same wymiary jak we wrześniu.. Że utonę w tym wielkim tłuszczu, a potem cała karuzela zacznie się od początku :( Ciągle mam wrażenie, że jakimś cudem usiłuję siebie oszukać.. Ze wszystkim. Ze spacerami, z ćwiczeniami, z odkładaniem wszystkiego... Mo...

Bo w końcu robię to, co kocham!

Szia! Boże jak dawno mnie tutaj nie było. Tyle od stycznia się zmieniło, że nawet nie wiem o czym napisać. Dobra... Poza tym, że piszę to sama dla siebie, bo nikt nie śledzi tego bloga. Niestety w styczniu nie udało mi się zapanować nad skłonnościami autodestrukcyjnymi, więc skończyłam nie dość, że pijana, to jeszcze z cięciami na udach. Właściwie to nawet nie cięciami, bo w sumie to były mocne ślady po nożyczkach, ale jednak czyste dni poszły się jebać. Dzień później moje hormony się uspokoiły na tyle, że umiałam myśleć racjonalnie. Mogłam poczekać jeden dzień i prawdopodobnie nic by się nie stało, ale byłam w dole :( Jednakże semestr zimowy został pozytywnie zamknięty, bez żadnych zaległości! To jest bardzo dobra wiadomość, tym bardziej kiedy zaczyna odbudowywać się życie. Normalnie pojechałabym do domu na trzy tygodnie, ale ze względu na pracę, musiałam zostać. Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Naprawdę. Od stycznia jestem zdecydowanie silniejsza :) ! W pewien spo...