Przejdź do głównej zawartości

Życie

Znowu tu trafiłam, po ponad godzinnym spacerze.
Nie byłam na zajęciach, ale jutro już pójdę. Nie po to dostałam się na to stypendium, żeby i to zniszczyć.

Wystarczy, że niszczę sama siebie - emocjonalnie i fizycznie. Zjadłam dzisiaj ok. 70-80 kcal, dodatkowo piłam dużo herbaty i energy drinka zero, i mleko czekoladowe.
Prawdopodobnie wyjdzie trochę ponad 200 kcal.
Wg aplikacji spaliłam ponad 300 kcal.

Zastanawiam się, w którym momencie to wszystko się zaczęło i nie umiem znaleźć momentu. Wcześniej był powód, a teraz? Nie ma żadnego.

Dlatego trudno jest przestać, jeśliby się chciało. Bo oczywiście ja nie chcę.
Czuję się dobrze.

Ciekawa jestem tylko, kiedy to wszystko runie.

Boję się trochę świąt i zdaję sobie sprawę, że powinnam raczej siedzieć już dawno w psychiatryku. Może czasami się zastanawiam, czy moja mama zauważy co się dzieje. Ale raczej w to wątpię.
Mam nadzieję, że przed świętami będzie pracować, a w Wigilię postaram się jeść jak najmniej.
Bolący brzuch to zawsze dobra wymówka :)

Teraz już wiem, że nie ma nikogo, kto mógłby mnie ocalić. Zawsze jest jedna osoba, która może to zrobić - w moim przypadku to ja nią byłam.
Tylko tym razem zdecydowałam się z pełną świadomością, co chcę zrobić. Nie ma od tego odwrotu, a nikt nie może cofnąć moich słów, oprócz rzecz jasna - mnie.
Ta "ja", która mogła mnie ocalić, odeszła w lipcu, w drugim tygodniu wakacji, po powrocie z Warszawy. Teraz już jej nie ma.

I już nigdy nie wróci.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Dwudziesty stycznia

Wczoraj napisałam pierwszy post, dzisiaj muszę już kolejny.. Muszę pozbyć się tej nienawiści, która się we mnie zbiera.. Od pewnego czasu jest jej coraz więcej i dobrze wiem z jakiego powodu. Przenosi się ona na moją współlokatorkę.. Właściwie to uważam, że ona jest winna temu cholernemu makaronowi, który musiałam dzisiaj zjeść. Gdybym z nią nie gotowała to pewnie, że nic bym nie zjadła, oprócz sałatki, po którą bym poszła. Staram się jak mogę, żeby tego nie czuć, ale czuję. Jestem na nią wściekła. Zapytała się mnie, czemu ja nie gotuję. To powiedziałam, że teraz jakoś nie jem mięsa, a w moim kraju zazwyczaj się to je w niedzielę. Zaśmiała się i zaczęła coś mówić, ale nie za bardzo zrozumiałam co. Ale to nie jest prawda. Teraz to nie jest powód, dla którego nie gotuję. Nie gotuję, bo najzwyczajniej w świecie NIE CHCĘ JEŚĆ. NIE CHCĘ. Czy to jest aż tak trudne do zrozumienia? Tak. Bo wszyscy wokoło uważają, że trzeba jeść.. Nie cholera, nie trzeba. Nikt nie ma prawa mnie do tego zmusza...

Niedziela

Haha, miałam napisać, że znowu koniec weekendu.. No dobra, niby taka jest prawda, ale spójrzmy prawdzie w oczy - jest dopiero niedzielne popołudnie. Tutaj jest przepiękna pogoda i pewnie, gdyby nie moje zamiłowanie do późnego weekendowego wstawania, siedziałabym może gdzieś na zewnątrz? Może wtedy uniknęłabym wielkiego śniadania i połączenia tego z obiadem? Tak, trochę jestem dzisiaj podłamana.. Zaczęłam normalnie jeść, więc tyję i tyję, i nie mogę tego zatrzymać. Od jutra zaczynam 750, więc powodzenia dla mnie, bo ten tydzień powinnam skończyć na 800 kcal. Wiem, że dam radę, ale jednocześnie w głębi siebie czuję jakiegoś rodzaju niepokój.. Że będzie więcej tłuszczu, więcej wszystkiego i końcowy rozrachunek będzie taki, że będę miała takie same wymiary jak we wrześniu.. Że utonę w tym wielkim tłuszczu, a potem cała karuzela zacznie się od początku :( Ciągle mam wrażenie, że jakimś cudem usiłuję siebie oszukać.. Ze wszystkim. Ze spacerami, z ćwiczeniami, z odkładaniem wszystkiego... Mo...

Bo w końcu robię to, co kocham!

Szia! Boże jak dawno mnie tutaj nie było. Tyle od stycznia się zmieniło, że nawet nie wiem o czym napisać. Dobra... Poza tym, że piszę to sama dla siebie, bo nikt nie śledzi tego bloga. Niestety w styczniu nie udało mi się zapanować nad skłonnościami autodestrukcyjnymi, więc skończyłam nie dość, że pijana, to jeszcze z cięciami na udach. Właściwie to nawet nie cięciami, bo w sumie to były mocne ślady po nożyczkach, ale jednak czyste dni poszły się jebać. Dzień później moje hormony się uspokoiły na tyle, że umiałam myśleć racjonalnie. Mogłam poczekać jeden dzień i prawdopodobnie nic by się nie stało, ale byłam w dole :( Jednakże semestr zimowy został pozytywnie zamknięty, bez żadnych zaległości! To jest bardzo dobra wiadomość, tym bardziej kiedy zaczyna odbudowywać się życie. Normalnie pojechałabym do domu na trzy tygodnie, ale ze względu na pracę, musiałam zostać. Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Naprawdę. Od stycznia jestem zdecydowanie silniejsza :) ! W pewien spo...