Przejdź do głównej zawartości

Powrót

To znowu ja.

Minęły praktycznie dwa miesiące, odkąd coś napisałam. Właściwie teraz nie mam pojęcia, co jeszcze mogłabym napisać.
W sumie to dopiero w tym tygodniu wróciłam ponownie do diety.. Próbowałam się za nią zabrać w styczniu, ale najpierw miałam pełno jedzenia z domu.. Później zachorowałam, więc musiałam więcej jeść, żeby jak najszybciej się zregenerować.
Następnie wpadłam w ciąg przed testem z języka, bo chciałam go dobrze napisać i jednocześnie byłam tak zestresowana, że nie kontrolowałam tego, co jadłam..
Jadłam za dużo, zdecydowanie.

Od środy idzie mi całkiem dobrze, ponownie wróciłam do niższych bilansów, bo na wyższych nie umiem funkcjonować. Może, kiedy pogoda się poprawi, znowu zacznę biegać i chodzić na spacery, wtedy zacznę jeść więcej. Przynajmniej o te 100 kcal dziennie.
Obecnie moje bilanse wynoszą <700. Trudno powiedzieć ile, bo czasem 300, 400, 500, ale generalnie trzymam się 300-400.

Teraz czuję się lekko przytłoczona, osowiała, apatyczna.. Wiem, że to ze względu na drastyczne zmniejszenie liczby kcal, ale nie mogłam już tak dłużej. Nie mogłam na siebie patrzeć w lustrze z myślą, że zjadłam tyle tłuszczu. Teraz pod tym względem czuję się dużo lepiej, bo widzę, że coś zaczyna spadać.
A jeśli dobrze sobie wszystko obliczę to nawet udaje mi się zjeść to, co lubię na obiad, na śniadanie. Śniadanie zawsze staram się jeść pożywne, bo muszę mieć siłę na zajęcia. Nawet wolę zjeść mniej na obiad, żeby śniadanie dawało mi energię.
Poza tym piję dużo wody, ale strasznie brakuje mi tych spacerów, dlatego chcę, żeby zima się już skończyła! I to zimno :(

Chciałam kupić sobie karnet na siłownię, ale nadal nie załatwiłam sprawy z moją legitymacją. Mam nadzieję, że w poniedziałek uda mi się tam pójść i będę mogła to załatwić.. A przynajmniej spróbować i może wtedy z następnego stypendium kupię sobie karnet oraz bilet miesięczny.
Czekam jeszcze na marzec, bo wtedy planowałam kupić sobie deskorolkę, żeby mieć jeszcze więcej ruchu :) Jestem ciekawa jak to wszystko wyjdzie.
Teraz w sumie pójdę spać.
Może jutro, albo w następny poniedziałek zmierzę swoje wymiary... Chciałabym, żeby udało mi się jutro, ale jeśli moja współlokatorka będzie w pokoju to nic z tego nie wyjdzie :(

To w sumie tyle. Postaram się więcej tutaj pisać.. Muszę, bo nie mam innego sposobu na pozbycie się swoich uczuć :(

Dobranoc :*

Komentarze

  1. Cześć :), wróciłam właśnie na swojego bloga po dość długiej przerwie, zajrzyj jeśli masz ochotę - http://naszchudyswiat.blogspot.com/
    Oh, a ja wstydzę się teraz ćwiczyć przy ludziach, więc siłownia i inne rodzaje publicznego sportu odpadają :(, szkoda, bo chciałabym spróbować. Jednak ćwiczenie w domu jest najbardziej komfortowe i wystarcza mi. Trzymam za Ciebie kciuki i obiecuję zaglądać :)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Dwudziesty stycznia

Wczoraj napisałam pierwszy post, dzisiaj muszę już kolejny.. Muszę pozbyć się tej nienawiści, która się we mnie zbiera.. Od pewnego czasu jest jej coraz więcej i dobrze wiem z jakiego powodu. Przenosi się ona na moją współlokatorkę.. Właściwie to uważam, że ona jest winna temu cholernemu makaronowi, który musiałam dzisiaj zjeść. Gdybym z nią nie gotowała to pewnie, że nic bym nie zjadła, oprócz sałatki, po którą bym poszła. Staram się jak mogę, żeby tego nie czuć, ale czuję. Jestem na nią wściekła. Zapytała się mnie, czemu ja nie gotuję. To powiedziałam, że teraz jakoś nie jem mięsa, a w moim kraju zazwyczaj się to je w niedzielę. Zaśmiała się i zaczęła coś mówić, ale nie za bardzo zrozumiałam co. Ale to nie jest prawda. Teraz to nie jest powód, dla którego nie gotuję. Nie gotuję, bo najzwyczajniej w świecie NIE CHCĘ JEŚĆ. NIE CHCĘ. Czy to jest aż tak trudne do zrozumienia? Tak. Bo wszyscy wokoło uważają, że trzeba jeść.. Nie cholera, nie trzeba. Nikt nie ma prawa mnie do tego zmusza...

Niedziela

Haha, miałam napisać, że znowu koniec weekendu.. No dobra, niby taka jest prawda, ale spójrzmy prawdzie w oczy - jest dopiero niedzielne popołudnie. Tutaj jest przepiękna pogoda i pewnie, gdyby nie moje zamiłowanie do późnego weekendowego wstawania, siedziałabym może gdzieś na zewnątrz? Może wtedy uniknęłabym wielkiego śniadania i połączenia tego z obiadem? Tak, trochę jestem dzisiaj podłamana.. Zaczęłam normalnie jeść, więc tyję i tyję, i nie mogę tego zatrzymać. Od jutra zaczynam 750, więc powodzenia dla mnie, bo ten tydzień powinnam skończyć na 800 kcal. Wiem, że dam radę, ale jednocześnie w głębi siebie czuję jakiegoś rodzaju niepokój.. Że będzie więcej tłuszczu, więcej wszystkiego i końcowy rozrachunek będzie taki, że będę miała takie same wymiary jak we wrześniu.. Że utonę w tym wielkim tłuszczu, a potem cała karuzela zacznie się od początku :( Ciągle mam wrażenie, że jakimś cudem usiłuję siebie oszukać.. Ze wszystkim. Ze spacerami, z ćwiczeniami, z odkładaniem wszystkiego... Mo...

Bo w końcu robię to, co kocham!

Szia! Boże jak dawno mnie tutaj nie było. Tyle od stycznia się zmieniło, że nawet nie wiem o czym napisać. Dobra... Poza tym, że piszę to sama dla siebie, bo nikt nie śledzi tego bloga. Niestety w styczniu nie udało mi się zapanować nad skłonnościami autodestrukcyjnymi, więc skończyłam nie dość, że pijana, to jeszcze z cięciami na udach. Właściwie to nawet nie cięciami, bo w sumie to były mocne ślady po nożyczkach, ale jednak czyste dni poszły się jebać. Dzień później moje hormony się uspokoiły na tyle, że umiałam myśleć racjonalnie. Mogłam poczekać jeden dzień i prawdopodobnie nic by się nie stało, ale byłam w dole :( Jednakże semestr zimowy został pozytywnie zamknięty, bez żadnych zaległości! To jest bardzo dobra wiadomość, tym bardziej kiedy zaczyna odbudowywać się życie. Normalnie pojechałabym do domu na trzy tygodnie, ale ze względu na pracę, musiałam zostać. Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Naprawdę. Od stycznia jestem zdecydowanie silniejsza :) ! W pewien spo...