Przejdź do głównej zawartości

Kolejny początek

Jest czwartek.
Powinnam właściwie spać, ale jeszcze chciałam cokolwiek tutaj napisać po tym długim czasie. Muszę jedynie uważać, aby nie klikać zbyt głośno na klawisze, bo nie chcę obudzić dziewczyn.
Chociaż słyszę, że Anka i tak się rusza.. W głębi siebie mam nadzieję, że jednak śpi.
Ale nie o tym chciałam napisać.

Po raz kolejny postanowiłam wydostać się z tego bagna. Po raz drugi.
Tym razem zabrałam się za to inaczej, ponieważ trochę mi się schudło i nie chcę zbytnio przybrać na wadzę, więc zwiększam z tygodnia na tydzień.
Powiedzmy, że w tym tygodniu minęły dokładnie dwa, odkąd zdecydowałam się, aby zdrowieć. Dopiero dwa tygodnie.
Jak patrzę na moje samopoczucie, wszystkie myśli, które przewijały mi się przez mózg to dałabym sobie głowę uciąć, że minęło więcej czasu.
Może właśnie dlatego jestem trochę niecierpliwa..
Najchętniej to chciałabym wyzdrowieć i jednocześnie być super szczupła.. Nic kompletnie nie przybrać, ale wiem, że to jest niemożliwe.
To jest jedna z tych rzeczy, z którą muszę się pogodzić. Mogę się starać, ale prawda jest taka, że zjebałam.
Zjebałam swój organizm w takim stopniu, że zamiast dostać ostatnim razem okres, dostałam brązowe plamienie.
Oczywiście, że dalej dbam o to, co inni o mnie myślą. Prawdopodobnie dlatego nadal zależy mi na tym, żeby nie przybrać.
Prawdopodobnie nadal przeraża mnie jedzenie i tylko dodatkowe kcal staram się przyjmować w piciu i w sumie tak teraz sobie myślę, że może to są jakiegoś rodzaju napady :O
Ostatnio wypiłam litr mleka w niecały tydzień, kilka mlek czekoladowych i oczywiście codziennie cappuccino w proszku.
Proszę Cię organizmie - udawaj, że tego nie ma i nie zamieniaj tego w tłuszcz :(

W każdym razie, wracając do mojej "recovery", zaczęłam 14.03.2017 i mam nadzieję, że w wakacje uda mi się przejść na limity 1600-1700, gdzie chyba spokojnie mogłabym zacząć redukcję, bądź wg uznania - zdrowszy tryb życia.
Tak naprawdę to nie chcę niczego planować, bo nie wiem jak to wyjdzie. Tym razem zapowiada się jednak dłuższa orka i skoro teraz nie wytrzymuję psychicznie to naprawdę nie wiem jak będę planować czterocyfrowe jadłospisy. Mam problem z trzycyfrowymi jak na razie.
Nie mogę dokładać zbyt wiele makaronu, a chciałabym to trochę podwyższyć, bo jak na razie mam 50g. Czuję się najedzona po moim małym obiedzie, który swoją drogą dla kogoś innego mógłby być raczej zestawem obiad+podwieczorek.

Dobrą rzeczą jest to, że udało mi się w pewnej części opanować napady. Mam tylko duży problem z nimi, kiedy czuję wewnętrzny smutek. Albo nudę.
W każdym razie nie wymiotuję, staram się nie przeczyszczać (ostatni raz z senesem był właśnie dwa tygodnie temu, kiedy zaczęłam recovery i jednocześnie miałam tygodniową porażkę, lol).
Gdy za dużo zjem, od razu mam odruch wymiotny. Albo pragnę polecieć po centymetr, który i tak pokaże więcej, no bo cholera - zjadłam obiad, piję pełno wody.. Jakim cudem oczekuję, że mój żołądek się nie zwiększy?!!! Przecież to jest normalna rzecz :p
No, ale jak widać czeka mnie długa droga do samoakceptacji, do zrozumienia pewnych rzeczy.

Pozostaje mi mieć jedynie nadzieję, że dam radę. Że nie tylko przejdę też całą drogę, ale uda mi się cokolwiek w sobie zmienić.
Nie chodzi tutaj o to, żebym mogła wcisnąć w limit czekoladę, albo inne rzeczy.
Chciałabym po prostu jeść, abym żyła.
Nie myśleć o tym cały czas, ale rozwijać się - biegać, oglądać filmy, pisać, a szczególnie to poznawać siebie.
Bo zapomniałam chyba napisać o najważniejszej rzeczy - po raz kolejny doszłam do wniosku, że ja siebie kompletnie nie znam. Wiem, że na pewno kocham jedną rzecz i tutaj nie mam co do tego żadnych wątpliwości..
No, ale jednak czeka mnie jedynie nie pracowanie nad jedzeniem, ale to poznawanie siebie, swoich emocji. Tego, co lubię, a czego nie cierpię i wiele innych rzeczy.
Aż czuję się trochę pozytywnie, mimo że wiem, iż zaraz mój nastrój może być gorszy.

Ale jestem z siebie dumna, bo napisałam ten wpis, do tego udało mi się pouczyć na jeden test i spisać jeszcze słówka na kolejny.
To może dzisiaj będzie odrobinę lepiej.
Liczę na to i postaram się, aby tak było.

Dobranoc :*

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Dwudziesty stycznia

Wczoraj napisałam pierwszy post, dzisiaj muszę już kolejny.. Muszę pozbyć się tej nienawiści, która się we mnie zbiera.. Od pewnego czasu jest jej coraz więcej i dobrze wiem z jakiego powodu. Przenosi się ona na moją współlokatorkę.. Właściwie to uważam, że ona jest winna temu cholernemu makaronowi, który musiałam dzisiaj zjeść. Gdybym z nią nie gotowała to pewnie, że nic bym nie zjadła, oprócz sałatki, po którą bym poszła. Staram się jak mogę, żeby tego nie czuć, ale czuję. Jestem na nią wściekła. Zapytała się mnie, czemu ja nie gotuję. To powiedziałam, że teraz jakoś nie jem mięsa, a w moim kraju zazwyczaj się to je w niedzielę. Zaśmiała się i zaczęła coś mówić, ale nie za bardzo zrozumiałam co. Ale to nie jest prawda. Teraz to nie jest powód, dla którego nie gotuję. Nie gotuję, bo najzwyczajniej w świecie NIE CHCĘ JEŚĆ. NIE CHCĘ. Czy to jest aż tak trudne do zrozumienia? Tak. Bo wszyscy wokoło uważają, że trzeba jeść.. Nie cholera, nie trzeba. Nikt nie ma prawa mnie do tego zmusza...

Niedziela

Haha, miałam napisać, że znowu koniec weekendu.. No dobra, niby taka jest prawda, ale spójrzmy prawdzie w oczy - jest dopiero niedzielne popołudnie. Tutaj jest przepiękna pogoda i pewnie, gdyby nie moje zamiłowanie do późnego weekendowego wstawania, siedziałabym może gdzieś na zewnątrz? Może wtedy uniknęłabym wielkiego śniadania i połączenia tego z obiadem? Tak, trochę jestem dzisiaj podłamana.. Zaczęłam normalnie jeść, więc tyję i tyję, i nie mogę tego zatrzymać. Od jutra zaczynam 750, więc powodzenia dla mnie, bo ten tydzień powinnam skończyć na 800 kcal. Wiem, że dam radę, ale jednocześnie w głębi siebie czuję jakiegoś rodzaju niepokój.. Że będzie więcej tłuszczu, więcej wszystkiego i końcowy rozrachunek będzie taki, że będę miała takie same wymiary jak we wrześniu.. Że utonę w tym wielkim tłuszczu, a potem cała karuzela zacznie się od początku :( Ciągle mam wrażenie, że jakimś cudem usiłuję siebie oszukać.. Ze wszystkim. Ze spacerami, z ćwiczeniami, z odkładaniem wszystkiego... Mo...

Bo w końcu robię to, co kocham!

Szia! Boże jak dawno mnie tutaj nie było. Tyle od stycznia się zmieniło, że nawet nie wiem o czym napisać. Dobra... Poza tym, że piszę to sama dla siebie, bo nikt nie śledzi tego bloga. Niestety w styczniu nie udało mi się zapanować nad skłonnościami autodestrukcyjnymi, więc skończyłam nie dość, że pijana, to jeszcze z cięciami na udach. Właściwie to nawet nie cięciami, bo w sumie to były mocne ślady po nożyczkach, ale jednak czyste dni poszły się jebać. Dzień później moje hormony się uspokoiły na tyle, że umiałam myśleć racjonalnie. Mogłam poczekać jeden dzień i prawdopodobnie nic by się nie stało, ale byłam w dole :( Jednakże semestr zimowy został pozytywnie zamknięty, bez żadnych zaległości! To jest bardzo dobra wiadomość, tym bardziej kiedy zaczyna odbudowywać się życie. Normalnie pojechałabym do domu na trzy tygodnie, ale ze względu na pracę, musiałam zostać. Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Naprawdę. Od stycznia jestem zdecydowanie silniejsza :) ! W pewien spo...