Znasz ten rodzaj bólu?
Rozrywającego Cię na kawałeczki w każdym calu ciała?
Zawsze, gdy to się zaczyna, chwytasz się za głowę. Tak jakbyś wiedział, że to tam siedzi, że to tam jest, nawet jeśli nie masz pewności, co to właściwie jest.
Potem rzucasz się na łóżko i nadal trzymając głowę, tarzasz się, bo inaczej nie można tego określić. Po policzkach zaczynają spływać zimne, słone łzy.. A Twoje usta?
Wargi rozchylają się nieznaczenie, potem coraz bardziej i bardziej...
Jednak ponownie wychodzi z nich jedynie niemy krzyk, ginący w przerażającej pustce ciemnego pokoju.
Nienawidzę tych momentów tak bardzo, że z chęcią zabiłabym się, tylko po to, aby tego nie czuć. Dla świętego spokoju.
Tak, już dawno do mnie dotarło, że jedynie śmierć jest w stanie mi zapewnić to, czego tak naprawdę pragnę od zawsze - ciszy, spokoju i tego, aby nie czuć.
Ta egzystencja jest przepełniona bólem, ciągłą walką i brakiem siły. Czy z takiej mieszanki może powstać coś wspaniałego? Nie.
Jeśli ktoś nie wierzy, to trzeba jedynie popatrzeć na efekty mojej ciężkiej pracy. Piękne efekty.
Piękne znęcanie się nad sobą sobą, walka z samą sobą. Zamiast walczyć o siebie, jestem przeciwko. Już dawno z siebie zrezygnowałam.
Chciałabym żyć normalnie, próbowałam żyć normalnie. Tylko lepiej wychodzi udawanie. Najgorsze są noce, kiedy to wszystko wychodzi. Puszczają hamulce, oczy wypełniają się łzami, przy nutach kolejnej dobijającej muzyki.
Teraz też słucham dobijającej muzyki, ale nie płaczę. Właściwie czuję, że jestem zmęczona.
Dzisiaj mam sprawdzian, potem w czwartek i w piątek.
Czy mogę zasnąć na wieczność? Proszę.
Wtedy nie musiałabym tego wszystkiego znosić, nie musiałabym znowu stawać oko w oko z prawdą, że nie daję sobie rady z niczym.. Wszystko potrafię zacząć, ale niczego nie umiem skończyć.
To wszystko zamienia się w monolog udręczonej duszy, która jedyne co potrafi dobrego to użalanie się nad sobą. Śmieszne, bo jedynie siebie tak postrzegam.
Już czas. Dobranoc.
Rozrywającego Cię na kawałeczki w każdym calu ciała?
Zawsze, gdy to się zaczyna, chwytasz się za głowę. Tak jakbyś wiedział, że to tam siedzi, że to tam jest, nawet jeśli nie masz pewności, co to właściwie jest.
Potem rzucasz się na łóżko i nadal trzymając głowę, tarzasz się, bo inaczej nie można tego określić. Po policzkach zaczynają spływać zimne, słone łzy.. A Twoje usta?
Wargi rozchylają się nieznaczenie, potem coraz bardziej i bardziej...
Jednak ponownie wychodzi z nich jedynie niemy krzyk, ginący w przerażającej pustce ciemnego pokoju.
Nienawidzę tych momentów tak bardzo, że z chęcią zabiłabym się, tylko po to, aby tego nie czuć. Dla świętego spokoju.
Tak, już dawno do mnie dotarło, że jedynie śmierć jest w stanie mi zapewnić to, czego tak naprawdę pragnę od zawsze - ciszy, spokoju i tego, aby nie czuć.
Ta egzystencja jest przepełniona bólem, ciągłą walką i brakiem siły. Czy z takiej mieszanki może powstać coś wspaniałego? Nie.
Jeśli ktoś nie wierzy, to trzeba jedynie popatrzeć na efekty mojej ciężkiej pracy. Piękne efekty.
Piękne znęcanie się nad sobą sobą, walka z samą sobą. Zamiast walczyć o siebie, jestem przeciwko. Już dawno z siebie zrezygnowałam.
Chciałabym żyć normalnie, próbowałam żyć normalnie. Tylko lepiej wychodzi udawanie. Najgorsze są noce, kiedy to wszystko wychodzi. Puszczają hamulce, oczy wypełniają się łzami, przy nutach kolejnej dobijającej muzyki.
Teraz też słucham dobijającej muzyki, ale nie płaczę. Właściwie czuję, że jestem zmęczona.
Dzisiaj mam sprawdzian, potem w czwartek i w piątek.
Czy mogę zasnąć na wieczność? Proszę.
Wtedy nie musiałabym tego wszystkiego znosić, nie musiałabym znowu stawać oko w oko z prawdą, że nie daję sobie rady z niczym.. Wszystko potrafię zacząć, ale niczego nie umiem skończyć.
To wszystko zamienia się w monolog udręczonej duszy, która jedyne co potrafi dobrego to użalanie się nad sobą. Śmieszne, bo jedynie siebie tak postrzegam.
Już czas. Dobranoc.

Komentarze
Prześlij komentarz